– Już nie mogę się doczekać – zawołała, kiedy gasił światło. I śniła jej się potem a ona biegała od jednej do drugiej i szeptała do ucha – Wiem jak ci pomóc. I pomagała, robiła kompresy, zmniejszała porcje, dosypywała do jedzenia przyprawy wspomagających trawienie, a potem wszyscy razem byli weseli i wątroby powiedziały, żeby została ich królową. To był taki miły sen.
Jacek zamknął delikatnie drzwi od dziecinnego, minął duży pokój, i wszedł do kuchni. Wyjął z lodówki wielki kawał wołowiny, polał suto tłuszczem i smażył aż się mocno zarumieniła.
– Co robisz? – krzyczała żona poprzez szum odbiornika.
– Aaa.. zrobiłem się jakiś taki z czegoś głodny.
– Smażysz?
– Ehmn.., troszkę wołowiny.
– Wiesz, że może być zainfekowana wirusami wywołującymi chorobę BCE?
– No – przytaknął – Ale to już naprawdę ostatni raz.
– Zawsze tak mówisz, a potem leżysz przez dwa tygodnie jak martwy a ja ci muszę usługi..
Jacek kopnął nogą drzwi, a te zatrzasnęły się lekko. Iwona dalej gadała o wirusach i powikłaniach jakie wywołują. Na szczęście nie musiał już jej słuchać. Włączył muzykę. Patrzył na skwierczącą porcję wołowiny i myślał o maleńkiej córce. Musi o nią dbać. Będzie o nią dbał. Będzie pilnował jak oka w głowie. Jak podrośnie, jak już będzie duża, nie pozwoli nikomu się do niej zbliżyć. W głowie mu się to nie mieściło. Nie mógł sobie tego wyobrazić bez odruchów wymiotnych. Tego, że jakiś obcy mężczyzna bałamuci ją miłymi słówkami i dotyka czule, by wreszcie wprowadzić swojego obrzydliwego członka w jej aksamitne ciało. Nie pozwolę! – Jacek szarpnął patelnią, parząc się gorącym olejem w palce. Nigdy. Dopóki zdrowy i silny będę. Nikt nie zbruka mojego kwiatuszka!