Gdy trzaskała płyta gramofonowa (kupiona za trzy złote w jednym z poznańskich antykwariatów) "to" prawie zostało powiedziane, prawie pomyślane, prawie dotknięte. Więc czyżby to była paralaksa, czyżby kolejne spoglądanie pod niewłaściwym kątem (a zdawało jej się, że spogląda pod wszystkimi możliwymi kątami - wszystkimi właściwymi, że ogląda każdy kąt i z każdego dostępnego kąta). Przecież się nie zdawało. Może było zbyt blisko, by zobaczyć.
Zaczęło się przekładanie kart i przekładanie przedmiotów z miejsca na miejsce. I pojawiło się to uczucie, jak wtedy - gdy czarny motyl kołuje nad tobą w górach: że stąd może już nie ma ucieczki. Że to jak przy robieniu kaczek na wodzie: gdy więcej niż od ciebie i twojej umiejętności podkręcania kamienia, znaczy jego płaskość.