On odpalił papierosa od świeczki. Ona się obruszyła - wiesz, że na morzu umarł żeglarz? Lubił jej przesądy. Zresztą, to było coś więcej: bajkowe wizje. Gdy dudniła burza, mówiła, że anioły grają w kręgle albo turlają beczki z miodem, gdy deszcz łączył się ze słońcem: że rodzi się murzyńskie dziecko. Pa i Jąk chodzili po ścianie.
Pachniało ziołami, tak jak w mieszkaniu we Wrocławiu. Tam w tramwajach zgrzytały jeszcze mechaniczne kasowniki. Nie takie jak w Poznaniu, na czas. Jak odliczać dziesięć minut, gdy ściągnięty przedwczoraj z kuchennego stołu zegarek nadal jest zaparowany? Jego tik tak, brzmi jak tak, tak. Przy wysiadaniu bilety odkłada się na tramwajowych parapetach dla kolejnych podróżujących. To było miasto Tama. Z czasem i jej miasto.