Tata nie chciał być trzeci. Budował. Dom. Trzy litery, w których kryje się wszystko i on też chciał tam się ukryć.
Dom nie może być z piasku ani z kart. Musi być mocny, trwały, nie może zdmuchnąć wiatr ani zniszczyć grad.
Dom musi być odporny na wszystko. Na tornado, tsunami, tajfuny i wybuchy wulkanów. Nawet jak w ziemię uderzy meteoryt, to dom ma stać niewzruszony, rozumie mnie pan, taki chcę dom i za to panu płacę - mówił Tata kierownikowi budowy.
Dobrze, będziesz miał pan dom jak schron przeciwatomowy. Nic go nie ruszy - odpowiadał budowniczy, a później śmiał się kumplami, że trochę się poprzestawiało człowiekowi w głowie od nadmiaru forsy i drogiej wódy, bo gdzie tsunami jak Bałtyk czterysta kilometrów stąd.
Dom był. I rodzina w nim. Kredyt rozłożony na czterdzieści lat. Mała stabilizacja ↑. Duża presja. Od presji blisko do depresji, ale był xanax, rexetin, prozac i aurorix. Ostatnia szansa - powiedziała żona. Więc ma być dobrze i szczęśliwie, bo jak nie, to wiesz co...
Działka otoczona murem. Wzdłuż muru zasadzone wysokie tuje, czujniki alarmowe, kamera przy wjeździe na posesję, drzwi antywłamaniowe, a nad bramą dwa marmurowe lwy. Szczerzą kły i strzegą świętego spokoju.
Wilk krążył wokół domu, czaił się, ukryty za rogiem kombinował jak wejść. Tata spokojny jak dziecko z wszytym esperalem wyciągał się w hamaku i myślał: przechytrzyłem skurwiela, tu mi nie wejdzie, tu mnie nie zniszczy.
Gąski, gąski do domu - krzyczała nastawiona przez terapeutów Taty świadomość. Boimy się - odpowiadała podświadomość. Czego? Wilka złego. A gdzie on? Za płotem. Co robi? Nóż ostrzy... E tam, bzdury - myślał Tata i ucinał sobie w ogrodzie na leżaku poobiednią drzemkę. Sen był spokojny, a życie miało sens.