Słońce powoli chowa się za góry. Chłopak odrywa się od lektury 0630200501.pdf. Said patrzy na zbocza, na które będzie musiał się wspiąć jeszcze dziś wieczorem – dziś przenocuje chyba w szałasie na przełęczy, zależy mu tylko żeby wydostać się poza obszar amerykańskich patroli. Patrzy i myśli o drugim Koranie. Wraca do komputera – plik jest już sciągnięty musi go teraz tylko jeszcze spakować i podzielić na archiwa wielkości dyskietki. Zajmuje to dłuższą chwilę. To właśnie w tym czasie wbija w wyszukiwarkę frazę, która doprowadza go w końcu do mojej wymiany listów z kooky. Czyta o kooky, czyta o mnie. Wchodzi na jej bloga i długo oglada jej zdjęcie. Wydaje mu się piękna. Pożąda jej całym swoim 20 letnim ciałem. Mysli też o mnie, myśli o tym jak można być w 38% muzułmaninem i widzi w tym jakąś prawidłowość, ale nie potrafi jej nazwać. A później myśli, że bardzo mu nas obojga żal. Modli się do Boga żeby biali zostawili w spokoju Pakistan, żeby Hindusi wyszli z Kaszmiru, żeby jihad wrócił tam gdzie jego miejsce. Do ludzkich serc. Wie, że mufti nie pochwala jego sufickich korzeni.

Tuż przed wyjściem Valdimir podsyła mu link do kolejnego pliku – Jihhad Hidden Camera. Tym razem plik lezy w jakims anonimowym publicznym katalogu. Kasuje go z obrzydzeniem, nie śmieszy go. Wyłącza komputer i wychodzi. Kieruje się w stronę gór. Myśli o kooky i o przestrzeni. Myśli o mnie i o czasie. Myśli o sobie i o celu. Myśli o tym, że skoro świat jest drugim Koranem to czym jest Internet. Myśli o śmieciach póki nie zniknie w ciemnościach.