Tramwajem
aż do kresu ekranu
- o Tramwajach w przestrzeniach zespolonych
dra Muto
Hipertekstowa
powieść autora o wdzięcznym pseudonimie dr.Muto to znalezisko, które
w ręce patroli przeczesujących sieć w poszukiwaniu liternetowych
perełek wpadło jako ostatnie. Prawdę mówiąc, autor, być może nie
do końca ufając idei e-fikcji sam nadesłał do redakcji Ha.Artu
swoje dzieło, w formie wydrukowanego maszynopisu. Na szczęście znalazł
się też odsyłacz do adresu
w sieci, gdzie kilkadziesiąt krótkich w druku, a niemiłosiernie
długich na ekranie rozdziałów, osadzono w przestrzeni hipertekstowej.
Tramwaje
w przestrzeniach zespolonych to oniryczna podróż po Łodzi niedalekiej
przyszłości, przez tekst przebija się gibsonowska fraza, unosi się
nad nim postapokaliptyczny nastrój. Perypetie protagonisty, naszpikowane
obsesją tramwajów, szyn, podkładów, wagonów kreślą tramwajową mapę
pełnego przygód miasta, w którym jawa płynnie przechodzi w sen i
na odwrót. (autor mapy takiej nie sporządza). Tramwaje czytać
można od rozdziału do kolejnego rozdziału oraz od linku do linku
(opcja losowego dostępu z przyczyn technicznych nie działa). Wtłaczanie
w jedno pole pisma tekstu długiego na cztery strony drukowanej książki
stało się niemal regułą w elektronicznych publikacjach polskich
autorów. Dr. Muto reguły tej nie łamie. W konsekwencji, mimo wartkiej
akcji, giętkiego języka i wytrawnego wyczucia stylu bardzo łatwo
tu o odpadnięcie znużonego czytelnika od ekranu.
Główną
jednostką narracyjną hiperfikcji Muto nie jest bowiem leksja, której
kanony są tu doszczętnie pogwałcone. Jednostką taką jest rozdział,
długi jak amerykańskie autostrady. Mimo to dr.Muto po części wychodzi
z sideł, które sam na siebie zastawił. Ocaleniem okazują się tekstowe
hiperłącza, które dzielą rozdziały na osobne, w miarę autonomiczne
strzępki. Jak doszło do tego ocalenia? Oto próba rekonstrukcji wydarzeń:
otóż Muto, mając już gotowy (do druku?) tekst, lecz chcąc go opublikować
także w internecie - zaczyna drążyć w gotowej już powieści hipertekstualne
tunele. Za sprawą tej autorskiej ingerencji pojęcie, przedmiot,
lub postać w jednym rozdziale zaczynają odsyłać do pojęć, słów i
wątków w innym. W trakcie lektury czytelnikowi każe się tu odskoczyć
nawet o kilkadziesiąt stron dalej, w sam środek nowego rozdziału,
w miejsce, gdzie akurat w tej chwili, lub za kilka słów rozpocznie
się fragment tematycznie powiązany z punktem wyjścia linku. I tak
dalej i tak dalej. W konsekwencji nie musimy śledzić rozdziałów
powieści ani po kolei ani od początku do końca ani od góry do dołu.
Po
tak wyodrębnionych tekstowych okruchach strzępkach powieści możemy
poruszać się przez cały czas, nie mając poczucia utraty ciągłości.
Ceną za ów efekt jest totalny brak estetyki nawigacyjnej i ciągła
niepewność, czy zaczynamy kolejne segment lektury we właściwym miejscu,
czy może o kilka wersów za wysoko lub za nisko. Tramwaje przestrzeni
zespolonych to hiperfikcja siłą wykuta w skale druku. Niemniej jednak,
pamiętając o drukowanej wersji utworu, to również doskonały literacki
przykład tego, na ile przekaźnik potrafi wpłynąć na kształt samego
przekazu.
Mariusz Pisarski (z: Liternet.pl,
Kraków 2003)
|
|