Wznosząc się i opadając
Wyciągają





Ręce
Matevoy śni: kontynent azjatycki przesuwa się w dole pod jego podkutymi stalą butami. Jest już dwieście mil od miejsca, które nazywał "w dole". (To jest sen, jak widzicie, gdyż on sam nie jest w stanie widzieć na własne, zapieczętowane śmiercią oczy, nie wspominając o tym, że w dostępnym wystroju nie ma miejsca na nic co przypominałoby okno.)

Stoi teraz na nie wykończonym rusztowaniu z czerwonych, stalowych belek wysoko ponad błękitnym światem, wznosząc się i opadając nad wolno obracającą się ziemią. (Podana wyskość także jest nieprawidłowa, gdyż znajdujemy się w tej chwili na stacji geosynchronicznej nad metropolią Trondheim w Norwegii.)

Macha do budowlańców pracujących pomiędzy nim a ziemią, oni odmachują. (Częśc z nas ma coś, co można nazwać "rękoma", ale nie przekraczają one swą długością jednego angstrema.)

Obróciwszy się rzuca okiem na powstającą budowlę, dźwigary i pylony wzniesione jak niepohamowany relief i skierowane przeciwko nieokełznanemu słońcu. Jej kształt jest nieokreślony, lub raczej nie dający się ująć w słowach. Wydaje się zmieniać, gdy się nań patrzy. (Tu akurat przyznamy mu rację; niezmiernie rzadko pracujemy według planu, zmiast tego poruszamy się wraz z Jeźdźcem, tworząc architekturę snów.)

Architektura





Snów