Sławek Shuty - Blok, re-edycja 2019

XXX

VII Piętro

Żeli schwytany przez krępych funkcjonariuszy w mieszkaniu państwa K. tłumaczył się jak mógł, że nie wszedł tam z zamiarem rabunkowym. Prawda była jednak taka, że podczas zatrzymania na klatce schodowej, przez schodzących z góry funkcjonariuszy, w trzęsących się rękach trzymał talerz ciepłej zabielonej śmietaną zupy ogórkowej, w kieszeni szlafroka zaś znajdował się budzik.

Panowie.. tak, owszem, wtedy pobiłem konkubinę, bo zdradzała pewne ku temu symptomy, że jak się jej nie uderzy, to zacznie głupio gadać, przyznaję poniosło mnie, tak zwyczajnie, jak chłopa, bo który chłop panowie władza, który chłop wytrzyma, kiedy mu nad uchem jęczy baba, owszem, do piwnicy pana Staszka dostałem się siłą, ale stało się to prawie mimowolnie, siła nieczysta podkusiła, i miałem taką ochotę na kompot z truskawek, a były przesłanki ku temu, że pan Staszek takowy będzie posiadał, no i co z tego, że zabrałem sanki i tak by je wyrzucił, akumulator?, przecież był zużyty, ja przyznaję panowie, że moja przeszłość, niechlubna troszkę, obfitowała być może w chwile zamroczenia moralnego, ale teraz niech mnie ręka boska broni, teraz nie wszedłem tam ze złymi zamiarami.

To był tak środek dnia, w pracy nie byłem, bo pracy nie posiadam, zrobiło się tak nagle złowieszczo cicho i głowa mnie ni z tego ni z owego rozbolała, telewizor oglądany zgasł, prądu też nie było, a przerwy w dostawie przecież nikt nie obwieszczał, wyszedłem z nudów zapalić papierosa na klatce, i jak już jestem na tej klatce, to patrzę, a u nich drzwi uchylone prawie, że na oścież, patrzę tak, na podłodze panele, mały dywanik, w rządku stoją buty, płaszcze wiszą, boazeria na ścianach, lustro duże kryształowe, no i mówię tak z sąsiedzkiej uprzejmości, "a to się u państwa trochę pozmieniało, panele, boazeria ho, ho, gdybym tak ja miał czas, to bym też jakiś remoncik u siebie strzelił", a tu żadnej odpowiedzi, więc wołam "halo, halo, proszę państwa, jest tam kto?"

Bo wiedzą panowie, jak to tak, w środku dnia drzwi na oścież, a nikogo w domu, przecież może kto wejść i co wynieść, tyle się teraz tałatajstwa kręci po blokach, że aż strach i tak się zainteresowałem z sąsiedzkiego braterstwa, , to kto panowie, kto?, wchodzę dalej i nawołuję, rzucam okiem na płaszczyki, piękne, delikatne, gdybym tak ja mógł taki swojej sprawić, to by było, po nogach by mnie całowała, idę dalej pomaleńku i pytam cały czas, czy ktoś jest, czy nie, po prawej pokój, łazienka na wprost, wchodzę na lewo do dużego pokoju, otwarty na oścież, , kompot rozlany po szklankach i papieros się tli w popielniczce, telewizor idzie z lekka ściszony, talerze pełne zupy i łyżki niektóre w talerzach, dziwne to niezmiernie, i taki się nagle ni stąd ni zowąd głodny zrobiłem, że łaps za talerz i do wyjścia i pomyślałem sobie, że to dobrze, bo dziś gotować musiał nie będę, talerz pomyślałem oddam później, a budzik mój, i to mnie panowie tak zastali, z tą zupą ogórkową na klatce schodowej, ot i całą historia.

Żeli, niestety, niezbyt dobrze dla funkcjonariuszy mówił prawdę. Niestety, bo zamknęli by go po prostu, dostał by po łapach i sprawa by się zakończyła. A tak masz babo placek, nie wiadomo co dalej. Wszystko na swoim miejscu sprzęty, biżuteria, samochód przed blokiem stoi, na stole zupa ciepła rozlana, a w kuchni drugie się dogrzewa na małym gazie, buty w rządku stoją, no słowem wszystko jest tak, jak być powinno w to leniwe południe, tylko brak aktorów tego dramatu. Ki diabeł?