Kilka słów o demo "Zmroku"

Zmrok, symfonia to druga, tym razem „polska”, hipertekstowa powieść Michaela Joyce’a. Choć jej publikacja w 1996 roku zbiegła się z wybuchem cyfrowej rewolucji, której pisarz z Buffalo był współtwórcą, to uniwersalna tematyka utworu sięga o wiele głębiej. Polscy bohaterowie Zmroku. Symfonii to post-solidarnościowi rozbitkowie, którzy szukają najpierw życia (Wojtek Snycerz), a później śmierci (Magda). Wplątany w ich historie główny bohater Hugh, ukrywający się przed wymiarem sprawiedliwości z uprowadzonym od żony synkiem, próbuje uporać się z własnymi demonami, zrzucając z siebie, w miarę poznawania solidarnościowych wygnańców, ciężar stereotypów, z jakim Ameryka każe patrzeć na imigrantów z Polski.

Papież, Wałęsa, pierogi, strajkujący stoczniowcy i generał Jaruzelski – to egzotyczne odniesienia, w które ubrane są zazębiające się opowieści o przypadku, chorobie i pragnieniu końca. Wieloliniowe, amorficzne dzieło jest ambitną próbą stworzenia hipertekstowej formy muzycznej: sonaty, koncertu, symfonii. Lecz ich wykonawcą jest nikt inny jak sam czytelnik! Przy okazji Michael Joyce rozlicza się w Zmroku problemami dzieła otwartego i hipertekstu jako nowej formy lektury. Wewnętrzne dramaty bohaterów projektowane są na monumentalny i zimny krajobraz Wielkich Jezior, z mistrzowskim wyczuciem detalu, którego amerykański pisarz uczył się m.in od Czesława Miłosza. Dosadność żywej mowy oraz nieprzerwane gry kalamburów, oddające hołd Finneganów trenowi starszego Joyce’a, budują dodatkowe rejestry. Wszystko to sprawia, że gouldowska symfonia Zmroku zmusza do powrotów i przychodzi do nas z gwarancją lektury rozłożonej na lata.

Przetłumaczona przez Radosława Nowakowskiego, opracowana przez Mariusza Pisarskiego, zaprogramowana przez Jakuba Jagiełło i opracowana graficznie przez Łukasza Podgórniego hipertekstowa symfonia Michaela Joyce’a to projekt powstały na przecięciu kilku nowatorskich kierunków cyfrowej humanistyki. Jako tłumaczenie, jako port, a także jako adaptacja Zmrok. Symfonia stanowi ważny krok w rozwoju cyfrowej translatologii i archeologii literackiej. Elektroniczny utwór Joyce’a tuż po swojej publikacji padł bowiem ofiarą tych samych technologii, w których został stworzony. Wydany tylko na komputery Macintosh w dobie triumfu systemów Windows i w czasie gdy pozbawiona Steva Jobsa firma Apple znajdowała się na krawędzi bankructwa, hipertekst ten wyminął się ze swoją publicznością, niemałą, gdyż po sukcesie popołudnia, pewnej historii oczekiwanie na nowe dzieło Joyce’a było duże. Tymczasem spadająca popularność platformy Macintosh sprawiła, że Zmrok trafił do okrojonej publiczności. Co gorsza, po zamknięciu przez Apple systemu Mac OS 9 w 2000 roku i przejściu na zbudowany na Unixie Mac OS X nawet rodzime środowisko zaczęło być dla hipertekstu Joyce’a nieprzyjazne. W 2008 roku, wraz z nadejściem OS X Snow Leopard, żaden z nowych maków nie był już w stanie otworzyć aplikacji stworzonej w klasycznym OS. W rezultacie Zmrok stał się dziełem martwym, lub przynajmniej zahibernowanym, dającym się odczytać tylko na starych komputerach Macintosh lub w niezmiennie kapryśnych i niestabilnych emulatorach1. Sytuacja taka nie mogła trwać w nieskończoność. Jej zakończenie, przynajmniej częściowe, gdyż dotyczące tylko polskiej publiczności, to rezultat krakowskiego spotkania pionierskiego autora z radykalnymi, kochającymi ryzyko wydawcami (Ha!art i Techsty). Po rozmowach z Michaelem Joyce’m wspólnie doszliśmy do wniosku, że jego opus magnum musi ujrzeć światło dzienne i zacząć żyć pełnym życiem we współczesnym kontekście technologicznym.

Ambitny cel przeniesienia utworu z zapomnianego, zamkniętego systemu w warunki online, w których hipertekst jest dostępny na każdej przeglądarce i systemie, w dodatku za darmo, udało się przeforsować w negocjacjach z Eastgate Systems i po dwóch latach przygotowań, na które złożyło się oprócz tłumaczenia tekstu m.in ręczne adaptowania mechaniki linków warunkowych w nowe warunki programistyczne (ze Storyspace do javascript) Zmrok. Symfonia trafia do polskiego czytelnika w ramie gotowej do wykorzystania przez kolejne wydania online, w innych językach obcych lub w języku oryginału.

TRANSLACJA

Tłumaczenie prozy Michaela Joyce’a, poetyckiej, posługującej się wieloma rejestrami amerykańskiej angielszczyzny, zagęszczonej odniesieniami do dzieł literatury powszechnej i nieuniknionymi – w przypadku imiennika – aluzjami do Jamesa Joyce’a, to zadanie najcięższego kalibru dla każdego tłumacza. Oczywistym wyborem dla wydawców był Radosław Nowakowski, tłumacz o długoletnim doświadczeniu, w tym autor polskiej wersji językowej popołudnia, pewnej historii, amerykanista z zamiłowania, który – na dodatek – dzieli z Michaelem Joycem niemało tych samych literackich fascynacji.

Jak jednak tłumaczyć nielinearny utwór, który domaga się śledzenia zmiennego kontekstu każdego segmentu z osobna, gdy nie możemy go nawet wyświetlić na swoim komputerze? Złożony z 380 autonomicznych segmentów połączonych ze sobą na różne sposoby za sprawą 1337 linków, Zmrok da się wyeksportować ze Storyspace do pojedynczego liku Worda. Aby tłumacz miał jednak większy ogląd tego, jakie segmenty przynależą do jakiej mikro-narracji, i mógł odgadnąć dzięki temu choćby, czy jednym z wielu narratorów jest kobieta czy mężczyzna, Magda czy Hugh, przygotowana została też hierarchicza lista wątków, tak jak prezentują się one na nieprzekładalnej mapie Storyspace, która pozwala grupować segmenty tekstu wewnątrz siebie na teoretycznie nieskończonej ilości warstw. Była to jedyna, dość abstrakcyjna wskazówka dla tłumacza, a w przypadku wątpliwości, zawsze mógł się on skonsultować z „biurem dowodzenia” projektu, gdzie mogliśmy otwierać oryginalny Twilight. A Symphony na trzech starych Macintoshach, plus na emulatorze Sheapshaver. Takie rozwiązanie zadziałało, choć mieliśmy też swoje wpadki, jak np. źle zdiagnozowany narrator (mówiła ona, zamiast on) w jednej z kluczowych scen, czy zbyt dalekie zaplecze intertekstualne tłumaczenia jednego ze zwrotów, podczas gdy jego bezpośredni kontekst był o dużo bliższy i prostszy.

Przetłumaczenie wyeksportowanej treści wszystkich segmentów Zmroku. Symfonii to jednak nie koniec prac czysto translatorskich. Storyspace pozwalało autorom zamieszczać dodatkowe treści w polach tytułów linków. Było tam, poza prostymi nazwami danego połączenia, miejsce na komentarz, kalambur, żart i aluzję. Plik Worda, który otrzymał tłumacz nie zawierał całej połaci tekstu ukrytego w nazwach linków. Przepisywanie ich, w formie listy o 1337 punktach, nie miało większego sensu, zwłaszcza że tłumacz nie widział, o które linki chodziło. Ta porcja tłumaczenia przypadła więc autorowi opracowania hipertekstowego, który na zestawie starego sprzętu miał ogląd i możliwość edycji cały tekst, w raz z jego plikiem roboczym, autorskim, który przysłał nam Michael Joyce.

Prosta czynność przetłumaczenia tekstu z języka źródłowego na docelowy okazuje się w tym przypadku mocno komplikować. Co wchodzi w zakres pracy i warsztatu tłumacza? W jaki sposób wycenić tego rodzaju tłumaczenie? Jak rozdysponować autorstwo translacji? Kto powinien odpowiednie narzędzia, w tym przypadku przynajmniej jeden sprawny komputer z systemem OS 8, w którym dzieło zostało napisane, i w którym było pierwotnie przeznaczone do czytania? Jesteśmy tu o mile świetlne od tradycyjnej translatologii.

PORT

Powieść hipertekstowa Twilight. A Symphony napisana została w systemie Storyspace i odczytywana w tym samym środowisku: Storyspace miało wersję writer i reader, a ta druga stanowiła wewnętrzną platformę dystrybucyjną w obrębie systemów Mac OS Classic. Budulcem systemu była macintoshowa wersja języka Pascal. Sercem mechaniki tego kłączastego tekstu były tzw. „pola strzeżone” – warunki przypisane do linków i zawierające nazwy scen, do których czytelnik może lub nie może jeszcze przejść. Ważną rolę pomocniczą pełniła też mapa, na której segmenty tekstu prezentowane był topograficznie w formie prostokątów zawierających kolejne prostokąty i połączonych ze sobą strzałkami, które reprezentowały linki.

Nie mogliśmy pozwolić sobie na to, by siłą cofać polskiego czytelnika o dwadzieścia lat w rozwoju technologii komputerowych poprzez stworzenie wiernej kopii oryginału w innym języku. O ile Storyspace na systemy Windows daje się jeszcze otworzyć, to od 2008 roku żaden nowy komputer Apple nie jest w stanie odpalić programu, a istnieje tylko jego wersja na maka. Jeśli Zmrok miał zostać przywrócony do życia w języku polskim, to jego platforma mogła być tylko jedna: przeglądarka internetowa.

Wydany przez Ha!art w 2011 roku hipertekst popołudnie, pewna historia dystrybuowany był na CD-romie. Można go czytać off-line w przeglądarkach internetowych (za wyjątkiem Chrome), a ograniczenie to wynikło z braku pozwolenia na wydanie online. Niemniej jednak rama skryptowa, dzięki której popołudnie ujrzało światło dzienne była gotowa do zastosowania w Zmroku, należało ją „jedynie” przenieść ze środowiska xml (xslt) + javascript + html na środowisko javascript + html. Na początku pracy nad projektem była to wiadomość najlepsza z możliwych! Większość pracy, jaką Jakub Jagiełło wykonał w 2011 nad pierwotnym portem Storyspace’a do podjęzyków xml dających się odczytać przez przeglądarki internetowe, nie poszła na marne i została wykorzystana w porcie kolejnego rzędu. Jako magik-informatyk czyniący cuda na wielu dokumentach na raz za pomocą języka python, Jakub był w stanie przepisać istniejący kod javascript, zamienić dokumenty xml na html, wygenerować polskie nazwy segmentów docelowych na linkach i zrobić po drodze wiele drobnych poprawek.

Niestety żadna magia nie była w stanie wykonać rzeczy najważniejszej: konwersji pól strzeżonych i linków warunkowych ze Storyspace do html. Wszystkich 1337 linków powieści musiało zostać wpisanych w html na nowo, ręcznie! Pola strzeżone, osadzone na większości z linków, także musiały zostać przekonwertowane nie w maszynie lecz w głowie. A jako, że warunki na linku potrafiły się piętrzyć na sobie jak na torcie, proces ten okazał się niemal tak samo czasochłonny jak tłumaczenie całości tekstu. Jak wytłumaczyć złożoność takiego portu, który częściowo odbywa się metodami benedyktyńskimi instytucjom wspierającym przedsięwzięcie? Wątpię, by ktokolwiek w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego mógł ową złożoność przyjąć do wiadomości i uwzględnić w przydzielanych środkach. I nie ma się co dziwić, skoro nawet najbardziej radykalny i postępowy dom wydawniczy w Polsce traktował tę część pracy nad hipertekstem podejrzliwie, wypytując się za naszymi plecami, czy aby rzeczywiście pracy jest tyle, ile jej zadeklarowano? Czy stawia to pod znakiem zapytania dalsze przedsięwzięcia tego typu? Czy Zmrok jest ostatnim klasycznym hipertekstem, który ten zespół udostępnia polskiej publiczności? Pasja i zapał do tego typu pracy na szczęście nie wygasa, a dopóki tak jest, szanse na ciąg dalszy są wysokie.

Mariusz Pisarski, Londyn 22.01.2016