tutaj

Byłam już raz tutaj i teraz tutaj znowu jestem. Właściwie, to można by sięgnąć tam gdzie w powietrzu przed oczami ciało oplecione pięciolinią żeber, ciężki kałdun wylewający się spod dyszącego miecha gorsetu; sięgnąć tam gdzie kiedyś rozpostarte ramiona falowały na poziomie oczu, z taką pewnością jakby można było złożyć głowę na wonnej przeszłości, wtulić się w pamięć, kołysać nawracające wspomnienie w łupinie złożonych dłoni: ktoś naprawdę był tu kiedyś, każdy interwał przestrzeni zazębiony, zlepiony, udźwiękowiony, niedostrzegalnie zmienny, a jednak to nie film, lecz prawdziwe życie, a jeśli nie to, to czas sam w sobie wdrukowany w powietrze i zapach ziemi: ten wężowy ślad w ciągle mokrym błocie gdzie odciśnięta pod czyimś ciężarem opona znaczy upływ nie czasu, lecz życia, fraza tak ważka i zagubiona niczym echo czyjegoś przejścia, przechodzenia, przeszłości.

Raz tu stąpam i raz jeszcze tu jestem. Cóż miałoby to znaczyć?

Kiedyś w moim brzuchu była moja córka. Kiedyś wariacje młodzieńca grał w tej samej nawie konający starzec. Kiedyś byłam w mojej byłej żonie. Mój mąż we mnie też. Ona w nim, ona ona też (to możliwe) w nim nim. Jechałam tu wczoraj rowerem i spaceruję gdzie byłam wtedy dzisiaj. Raz na wschód, raz na zachód, raz ku śmierci, raz od śmierci. Raz do tyłu, a raz w przód. Moje gówno tutaj śmierdzi. Wszystko zmiata wichru miotła, nie ma żadnej magdalenki, żadnej pieśni czy piosenki. Pora na mnie rzekła moja matka umierając. Ojciec upadając przytrzymał się lampy. Glenn odjechał na północ krążownikiem szos. Hrabia K. śpi, głowa mu opada na twardy dysk. W każdą niedzielę jak Jan a przed nim piszczałki organów Antonina tłoczą się w świetle świata w Spillville w stanie stałym Iowa. Zmrokiem otuleni, ona kona a on łka. Mniej lub bardziej przemienieni zostajemy śmiertelnymi przez sumienie nie gryzieni.