Kupiłem bilet. Zapomniałem zapakować kanapki (jakże śliczne są kanapki w małych woreczkach). Ale to nic. To nie najważniejsze. Najważniejsze leżało w kieszeni marynarki tuż obok serca.

Konduktor uśmiechnął się do mnie przyjaźnie podnosząc dłoń do daszka swojej czapki, która zawsze śmieszyła mnie do bólu.

Tym razem się nie zaśmiałem, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Miałem TO. W końcu TO miałem. Dowód zbrodni Carlosa leżał w kieszeni mojej marynarki tuż obok serca. Byłem szczęśliwy, bowiem była to pierwsza rzecz, której udało mi się dokonać od dłuższego czasu. Byłem trochę rozgorączkowany.

Nagle coś głośno beknęło za moimi plecami, mniej więcej między mną a konduktorem. Skuliłem się przyciskając ręce do piersi. Bałem się odwrócić głowę.
- Khm... mogę jeszcze raz zobaczyć Pana bilet?
- Taaak... - odwróciłem się. Stał przede mną inny konduktor, w takiej samej czapce, lecz bez uśmiechu. Podałem mu swój bilet, bowiem trochę się przeraziłem powagą sytuacji. Stop! Zawsze byłem przerażony! - Proszę bardzo...

Konduktor Bez Uśmiechu wyrwał mi bilet z dłoni i wykrzyczał mi prosto w twarz rozbryzgując ślinę po całym peronie.
- To jest, kurwa, fałszywka!!!
- Hę?
- Ja tobie zaraz pokażę, hę!

Oczy zaczęły mu skakać jak na gumkach, źrnice zwężyły się, a twarz zastąpiona została przez czerwoną plamę, na której ciemna dziura bulgotała:
- Pokazuj, draniu, co masz w kieszeniach!
Zaczął mnie obmacywać po kieszeniach.
- Notes, kurwa, po chuj?!!
- To...
- Scyzoryk, draniu! Kogo chciałeś zabić?!!
- Ja...
- Portfel?!! Komu ukradłeś?!!
- Ale...
Nagle ręka go sięgnęła do mojego serca:
- A to co?!!
- Ale, proszę pana, niech pan to zostawi! Ależ błagam pana! To jest dowód osobisty największej zbrodni!
Jakby się uspokoił. Stałem osłupiały i patrzyłem, jak trzyma TO w dłoni.
- Hm, jabłuszko? Cóż. Biorę to jako rekompensatę. Adieu!
I zniknął.

Pierwszy konduktor ponownie się uśmiechnął, odsalutował i zamknął drzwiczki wagonu przed moim nosem.